Emaus się trzyma, marny śmigus-dyngus
6 04 2010Krakowianie spędzali świąteczny poniedziałek na tradycyjnym Emausie, wybierali się także za miasto, m.in. by oglądać Siudą Babę w Wieliczce. Jeśli ktoś zmókł, to raczej z powodu deszczu niż śmigusa-dyngusa.
Na Emaus – tradycyjny odpust na Salwatorze przy klasztorze sióstr Norbertanek i kościele pw. Najświętszego Salwatora – pomimo wiszącej nad miastem groźby deszczu jak co roku przybyły tłumy.
Przeważali rodzice z małymi dziećmi, sporo też było zagranicznych turystów. Na odpustowych stoiskach dominowały zabawki, biżuteria z tombaku i słodycze. Były też oczywiście kolorowe baloniki, przedmiot zachwytu i pożądania najmłodszych. Czteroletni Antek nie mógł nacieszyć się nadmuchiwanym prosiaczkiem. Pełni szczęścia dopełniła przejażdżka na karuzeli. – Fajne te święta! – cieszył się.
Trudno było znaleźć na straganach figurkę kiwającego się na sprężynach Żyda – przed laty element charakterystyczny dla tego odpustu. Niewielu dochowało też innej tradycji – śmigusa-dyngusa. Tylko kilkoro dziewcząt i chłopców trochę polewało się wodą z plastikowych urządzeń. Podobnie było w niemal całym Krakowie.
Odpust przy kościele św. Salwatora wziął swoją nazwę od miasta Emaus, do którego Chrystus udał się po swoim zmartwychwstaniu. W XIX wieku w drugi dzień świąt wielkanocnych przybywała tu większość krakowskich mieszczan, i tych zamożnych, i tych biednych.
W Wieliczce można było wczoraj obserwować harce Siudej Baby. Ten przebrany za kobietę i usmolony sadzami mężczyzna z batem i różańcem z ziemniaków zaczepiał wychodzących z kościoła ludzi, licząc na drobną ofiarę.
Źródło: Gazeta Wyborcza Kraków
Ostatnio komentowane